Tak samo moją babcią nie była Sława Przybylska, jest nią Ewa Śnieżanka, która również śpiewała. I to wybitnie. Jest postacią, która odkąd pamiętam, całą mocą wspiera mnie we Magnetyczna Bogini: To moja ulubiona mantra śpiewana przez Tinę Turner, mało osób wie że je @MadoxOfficial Bo ta piosenka mi po prostu nie pasuje. Jakby to śpiewała jakaś dwudziestolatka, a nie nastolatka. 19 Dec 2021 Wrażliwość w tym ujęciu t po prostu cecha osobowości czy charakteru, jak introwertyzm czy nieśmiałość. Nie jest ani dobra ani zła, jest dziedziczna ale środowisko także wpływa na kierunek w którym się wzmocni lub osłabnie, dotyczy 10-20% populacji i występuje nie tylko u ludzi ale także zwierząt wyższych. Rh+ – Po prostu miłość tekst piosenki. Zobacz teledysk i tłumaczenie, a potem nagraj swoją wersję do profesjonalnego podkładu muzycznego. Słuchaj tysięcy nagrań użytkowników! Anna Maria, śpiewa "Ale jestem" ★★★ MAPKA: mała z legendą ★★★ REEVE: Christopher, zagrał w filmie "Wioska przeklętych" ★★★★ sylwek: BROCCO: Peter, zagrał w filmie "Peggy" (zm. 1992) ★★★★★ mariola1958: JAMRAJ: torbacz "jestem eden" ★★★ BaJo: LERSKA: Dana, śpiewała "Po prostu jestem" ★★★ BROSNAN fhmhIP. Natalia Przybysz na polskiej scenie muzycznej jest "od zawsze", ale jej muzyka nie przestaje być aktualna, a jedynie staje się coraz bardziej "jej". Tym razem Przybysz sięga do twórczości Kory, którą sama określa turbokobietą i zamierza się od niego uczyć właśnie kobiecości, bo w zespole ma ksywę "babcia". O tym i o kobietach kameleonach, czasach Sistars, pandemii i koncertowaniu w czasach wojny porozmawiała z Kają Gołuchowską. KG: Zaczynałaś swoją karierę w wieku 17 lat. Jak różni się Twój obecny proces twórczy od tamtego i czy masz wrażenie, że w Twojej muzyce jest "więcej Ciebie"? Natalia Przybysz: Bardzo się różni. Przy tej płycie był szczególny, bo miał on charakter współtwórczy z Korą. W czasach Sistars część naszych tekstów było po angielsku. Pamiętam, że byłam wtedy na maturze w Iowa w Stanach Zjednoczonych, miałam zajęcia z kreatywnego pisania i jak dostałam piątkę, to wiedziałam, że to jest dobre. Wtedy stwierdzałam, że to może być piosenka, a dziś wstydziłabym się tego śpiewać, bo wydaję mi się to bardzo dziecięce. Pisałyśmy też wtedy tak z Pauliną, że ja pisałam swoje zwrotki, a ona swoje. Było to kompromisem. Potem podjęłam ważną decyzję, że będę pisać po polsku. Było to pod wpływem słów babci mojego męża — Haliny, która nakrzyczała na mnie, za co jestem jej dziś bardzo wdzięczna. "Co z ciebie za buddystka, jeżeli nie piszesz dla ludzi po polsku tu i teraz?", zagrzmiała, co bardzo do mnie przemówiło. Więc czerpałam z różnych źródeł i początkowo te teksty były niespójne. KG: Z Tobą, czy ze sobą? NP: Momentami i to, i to. Później wyszła płyta "Prąd", a ja zaczęłam chodzić na terapię. Wszystko się zmieniło, znalazłam w sobie miejsce, z którego to wszystko idzie. Niektóre te teksty, w przeciwieństwie do wcześniejszych, są dla mnie nadal ważne i mam z nimi jakąś łączność. Czuję, że te piosenki są mi nadal potrzebne. Pod wpływem życia, doświadczeń, książek, filmów coraz trafniej udaje mi się wyrazić, to co chcę i czuję. Dialog ze mną i ze słuchaczami się pogłębia. Mam wrażenie, że wciąż śpiewam tę samą piosenkę; jest to zdanie Kory; a ja dodam do tego, że coraz mniej fałszuję. Wywiad z Natalią Przybysz. "Później wyszła płyta "Prąd", a ja zaczęłam chodzić na terapię" / Silvia Pogoda Foto: Kayax KG: Myślę, że ludzie nie doszacowują, jak trudno w procesie twórczym "dojść do siebie". NP: Tak, zdecydowanie. KG: To teraz przenosimy się do teraźniejszości. Piosenka "Zew" jest o kontakcie z naturą — do której wiele osób sięgało w czasach pandemii, by sobie pomóc. Jak Ty dbasz o swoją kreatywną energię? NP: To jest dziwne, ale ja nie mam poczucia, że ja muszę dbać o to. To raczej mną powoduje. To chyba było w "Biegnącej z wilkami", ludzie potrzebują tworzenia, żeby przetwarzać rzeczywistość. Przy płycie "Prąd" miałam pracownię w piwnicy, przy płycie "Światło nocne" miałam pracownię na poddaszu. Ostatnio nie mam pracowni, mam swój fragment pokoju i pianino w kuchni. Esperanza Spalding, basistka, na Instagramie ma czasami takie śmieszne relacje, gdzie robi obłędne oczy i mówi "I'm in the libretto writing mood right now" i zaczyna pisać. Miewam coś takiego. Nie organizuję sobie pracy twórczej, tylko jakoś mnie to dopada. Ja po prostu dbam o siebie. Staram się ładnie jeść, spać, ćwiczyć jogę i spędzać czas ze swoimi ulubionymi ludźmi i zwierzętami. KG: To nie Twój pierwszy muzyczny hołd dla innej kobiety. Można powiedzieć, że jesteś prekursorką modnego teraz siostrzeństwa, bo przecież "Siła sióstr". Jak myślisz o tym? Czy to, że jedna kobieta stawia na piedestale drugą, jest dla Ciebie ważne? Można powiedzieć, że jesteś prekursorką modnego teraz siostrzeństwa, bo przecież "Siła sióstr"... / fot. Kaja Gołuchowska Foto: Ofeminin NP: Myślę, że kobiety są przestrzeniami, kształtami, obszarami, kolorami, energiami, które mają swoje różne kontury wyrysowujące się w ciągu ich żyć i na podstawie doświadczeń: kobiecości, "dziewczyńskości" i "babciości". Jest coś niesamowitego w noszeniu sukienek po drugiej kobiecie albo pierścionka po babci, albo butów vintage i myśleniu o tym, ile ona w nich przetańczyła, przechodziła i przeżyła. Mam dużą satysfakcję z tego, że mam torebkę, apaszkę mojej mamy i sweter, który moja mama zrobiła na drutach w liceum. Moja mama często czesała się na Korę. To są te małe wolności, o których też jest mowa w manifeście Kory. My kobiety myślimy o sobie nawzajem, wybierając kolory, ubrania, czujemy energię innych kobiet. Mamy w sobie kocią energię, chcemy się ocierać o kształty, faktury, struktury innych kobiet. Lubimy inne wrażliwości, przeglądać się w czyichś słowach, kolorach, dźwiękach. Lubimy się przebierać, fantazjować i zanurzać w innych życiach. Kobieta ma zdolność zmieniania się, w ciągu doby, miesiąca, życia. Ja mam w sobie dużo percepcji dziecka, mam dużo łobuza i mam dużo babci w sobie. Trochę liczę na to, że koncertowo Kora pomoże mi w odnalezieniu jeszcze raz mojej kobiecości. W zespole mam ksywkę "babcia" i bardzo chciałabym "poeksplorować" swoją kobiecość, zanim naprawdę nią zostanę. Zaczynam to rozumieć, że do tego jest mi też potrzebna Kora. Ona była turbokobietą. Zobacz także: Mery Spolsky: Przyjmuję Polskę na klatę ze wszystkimi jej wadami KG: Lubię pytać moje rozmówczynie o ich relacje z mediami społecznościowymi. Ty w nich jesteś, ale nie za dużo. Świadomy zabieg, czy po prostu Cię to nie kręci? NP: To, co mnie najbardziej męczy w mediach społecznościowych, to jest to, że staliśmy się ekspertami. Na każdy temat trzeba mieć opinię i ludzie się kłócą, a nie muszą się w ogóle tym zajmować. Przed ekranem używamy oczu, które potem są gorące; jeżeli przesadzimy; i mózgu, ale nie mamy fizycznego kontaktu, nie trzymamy się za ręce, nie możemy się objąć i stwierdzić "możliwe, że ty masz rację". Nie spędzamy czasu z drugą osobą, tylko syntezą myśli i słów. Jest to wyjęte z emocji i męczące. Natomiast cudowne jest to, że informacje przychodzą do nas szybko i pojawia się świadomość globalna na temat wspólnej odpowiedzialności za to, gdzie się znajdujemy. Ja jednak jestem analogową dziewczyną i wolę rzeczywistość. KG: To ostatnie pytanie jest o rzeczywistość. Pewnie nie możesz doczekać się nadchodzących koncertów... Myślisz, że odkryjesz coś nowego w tej płycie podczas kontaktu z publicznością? Jesteś tego ciekawa? NP: Jestem bardzo ciekawa, bo to będzie takie pierwsze czytanie na żywo. Mieliśmy próby i na nich się super gra. Będą też niespodzianki na koncertach, będą rzeczy, których nie graliśmy nigdy. Z jednej strony jestem podekscytowana, że wyszła płyta i będę śpiewała koncerty, z drugiej strony jest wojna i ciężar, który nad nami wisi. Chyba będzie po prostu bardzo ludzko i intymnie. Chyba nie zamierzam się przejmować duperelami, takimi, którymi jednak się trochę przejmowałam. Będę czerpać z każdego koncertu. Nie wiem, co będzie za tydzień, za dwa. Świat jest w stanie zapalnym. Pozostaje mi się cieszyć każdym kolejnym miastem. KG: Tu i teraz. NP: Bardziej niż kiedykolwiek. "ZACZYNAM SIĘ OD MIŁOŚCI" – NATALIA PRZYBYSZ W HOŁDZIE DLA KORY "ZACZYNAM SIĘ OD MIŁOŚCI" – NATALIA PRZYBYSZ W HOŁDZIE DLA KORY Foto: Kayax W marcu miała miejsce premiera nowego albumu Natalii Przybysz pt. "Zaczynam się od miłości". Płyta zawiera niezaśpiewane dotąd teksty Kory z muzyką skomponowaną przez Natalię oraz jej zespół. Do sieci trafił również teledysk do utworu "Jest miłość". Zobacz także: Magda Boczarska do roli w "Zachowaj spokój" podeszła inaczej, bo sama jest mamą. Najnowszy polski hit Netfliksa [WYWIAD] Sanah to obecnie jedna z najbardziej popularnych, cenionych i podziwianych artystek młodego pokolenia. Jej płyta „Królowa Dram” podbiła nie tylko serca Polaków, ale też listy przebojów. Dopiero co artystka wzięła w ręce pierwszego w swojej karierze Fryderyka. Mało kto jednak wie, że Zuzanna Jurczak śpiewa o wiele dłużej, niż się wielu wydaje. Zuzanna Jurczak przed The Voice of Poland. Pierwsza piosenka Sanah Miliony odtworzeń na YouTube, prawie milion subskrybentów i wiele razy zdobyte pierwsze miejsca na listach przebojów stacji radiowych. Do tego setki koncertów, na które po prostu brakuje czasem biletów. Tak obecnie wygląda i kształtuje się kariera Sanah, młodej Zuzanny, którą kilka lat temu odrzucono w programie The Voice Of Poland. Po wielu osobach, które ten program wygrały, zapomniano. Sanah jednak śpiewa dalej i coraz lepiej, a każdą kolejną piosenką udowadnia, że można być oryginalnym i nie trzeba kopiować zagranicznych wykonawców, aby być na topie. „Szampan”, „No sory”, „Ale jazz!”. Tymi hitami Sanah wyważyła drzwi kariery Warto jednak wiedzieć, że kariera Zuzanny Jurczak nie zaczęła się nagle. Internauci odkopali jej najstarszy utwór i wrzucili go na YouTube. Szybko podbił serca wiernych fanów piosenkarki. Wielu z nich nigdy wcześniej tego utworu nie słyszało. Wówczas nie istniała nawet Sanah. Była to po prostu Zuzanna Jurczak. To „Szampan” uważany jest za hit, który szeroko otworzył Zuzannie drzwi do kariery piosenkarki, a sprzedażowym hitem jest też jej nowy album „Irenka„. Ale jej stare piosenki nie są wcale gorsze. Wręcz przeciwnie! Wielu fanów po usłyszeniu tego utworu było zaskoczonych. Pierwsze utwory wokalistki pochodzą z 2014 roku i obecnie – dzięki wiernym fanom – bez trudu można je wyszukać na YouTube. Piosenka pt. „Heartbreak” to prawdziwa gratka dla miłośników twórczości Zuzanny. Sanah. Królowa Dram i jej najstarsza piosenka Nie da się ukryć, że to prawdziwa perełka. Utwór Sanah zatytułowany „Heartbreak” powstał, gdy piosenkarka miała jedynie 17 lat. , miała zaledwie 17 lat! Ten hit powstał wiele miesięcy przed podpisaniem pierwszego w jej życiu kontraktu. Co ciekawe, utwór ten zniknął z oficjalnego kanału artystki na portalu YouTube. Zuzanna Jurczak Heartbreak YouTube Najbardziej zakochani w Sanah fani wzięli sprawy w swoje ręce i dokładnie prześledzili karierę młodej wówczas Zuzanny. Udało im się odnaleźć najstarsze nagranie Sanah i udostępnić je szerokiej publiczności. Nastawcie zatem uszu i posłuchajcie, jak pięknie śpiewała Zuzanna Jurczak 7 lat temu. Źródło: YouTube "Myślę, że nasza wygrana w »X Factorze« oznaczała, że wiele dziewczyn stanęło jednak po naszej stronie. To właśnie one chcą nas wspierać, pewnie częściowo dlatego, że nie jesteśmy typem dziewczyn, które ukradną ci chłopaka. Nie jesteśmy przesadnie seksowne, nie onieśmielamy ludzi – to nie nasz cel" - mówiła mi Leigh-Anne Pinnock z Little Mix. Katarzyna Gawęska: Zacznę od najłatwiejszego pytania, związanego z nadchodzącą płytą Little Mix. Wybrałyście tytuł "Get Weird", więc opowiedz mi o najdziwniejszej rzeczy, jaka ci się przytrafiła. Leigh-Anne Pinnock: Wszystkie jesteśmy nieźle pokręcone (śmiech). Zachowujemy się dziwnie każdego dnia naszego życia, w każdej sekundzie. Nie lubimy nudy, dlatego kiedy jesteśmy razem, świetnie się bawimy. Codziennie robimy coś dziwnego – lubimy na przykład mówić z głupim akcentem, dużo się wygłupiamy. To wspaniała zabawa! Przeczytałam gdzieś, że na ten album napisałyście ponad sto piosenek. Jak więc udało się wam wybrać te, które trafią na płytę? Miałyśmy spis wszystkich tych piosenek i dużo czasu spędziłyśmy, zastanawiając się, czy dane utwory do siebie pasują, czy tworzą spójną całość. Nie chciałyśmy, żeby cokolwiek odstawało – miałyśmy w planach nagranie krążka, a nie zbioru singli. Kiedy nagrałyśmy "Black Magic", dopasowałyśmy do niego resztę piosenek. Dzięki temu uzyskałyśmy wspomnianą wcześniej całość – "Black Magic" było dla nas wyznacznikiem tego, jakie kawałki trafią na płytę. Opowiadasz o tym tak, jakby taki wybór był prosty, ale przecież w zespole jesteście w czwórkę. Macie więc szansę na wyrażenie siebie, czy zawsze myślicie tylko o całej grupie? Wow, nie spodziewałam się tak dobrego pytania! Myślę sobie, że oczywiste jest, że uwielbiamy wspólnie pracować. Bardzo się cieszymy, że jesteśmy w girls bandzie, ale nie znaczy to, że nie możemy pokazać, kim jesteśmy jako indywidualności. Przykładowo, każda z nas interesuje się czymś innym. Ja kocham modę, więc prowadzę bloga o tej tematyce: Jako grupa robimy wszystko razem, najważniejsze dla nas to podejmować wszystkie decyzje wspólnie. To będzie wasz trzeci album od 2012 roku. Inne zespoły zwykle każą fanom czekać na kolejne krążki po kilka lat. Dlaczego u was jest inaczej? Po tym, jak skończyłyśmy promować nasz pierwszy album, od razu zaczęłyśmy tworzyć następny. Tym razem miałyśmy cały rok na to, żeby pisać nowe piosenki, żeby naprawdę się do tego przyłożyć. Bardzo ważne było dla nas to, żeby ten krążek był idealny. Wydaje mi się, że po prostu nie chciałybyśmy zniknąć na tak długi czas. To wszystko chyba zależy od tego, na jakim etapie życia jest się w danym momencie. Inaczej byłoby, gdyby któraś z nas zasygnalizowała, że potrzebuje przerwy, ale póki co nie mamy takiej potrzeby. Nie wiemy, co przyniesie nam życie, a wszystko zależy właśnie od tego, ale jak na razie nie wydaje mi się, żebyśmy miały zamiar zniknąć na tak długo. Chcemy teraz dużo pracować, żeby przejąć kontrolę nad światem. Nieźle wam idzie, bo kiedy tylko włączam radio, słyszę "Black Magic", więc gratuluję. Dziękuję! To niesamowite! Jesteśmy bardzo dumne z tego kawałka i z tego, jaki sukces odniósł. Teledysk do tego singla powstawał w szkole. Zastanawiam się, czy czasami nie czujesz, że coś cię omija? Nie robisz tego, co twoi rówieśnicy, co na pewno jest plusem, ale czy czasami cię to nie męczy? Tak, czasami zdecydowanie tak jest. Nie mam zbyt dużo czasu, który mogłabym spędzić z rodziną, co jest dla mnie ogromną wadą tego, co robię. Nie miałam też możliwości iść na studia, a myślę, że fajnie byłoby zobaczyć, jak to jest. Mimo to niczego nie żałuję. Nie chciałabym robić niczego innego. Mam ogromne szczęście, mogąc cieszyć się każdą sekundą życia. I tym, że jesteś współautorką "Pretty Girls" Britney Spears i Iggy Azalei! Dokładnie! To było niesamowite przeżycie. Kiedy dowiedziałyśmy się, kto zaśpiewa ten kawałek, nie potrafiłyśmy w to uwierzyć. Świadomość, że jedna z twoich idolek będzie śpiewała twoją piosenkę jest naprawdę cudowna. Co do współpracy z innymi artystami, to na najnowszym krążku ukaże się piosenka, która powstała z Jess Glynne. Mogłyście nagrywać z kimkolwiek chcecie, a jednak wybrałyście wokalistkę, która dopiero co wydała debiutancką płytę. To oryginalny wybór. Wow, to kolejna słuszna uwaga. Rzeczywiście, mogłybyśmy zaprosić do współpracy kogoś innego, ale Jess jest niezwykle utalentowana, teraz wszędzie się o niej mówi, a piosenka, która dzięki niej powstała, jest bardzo dobra. Jess to także po prostu miła dziewczyna i zawsze świetnie spędza nam się z nią wspólnie czas. Jesteśmy szczęśliwe, że mogłyśmy z nią pracować. Piosenka, którą z nią nagrałyście, nosi tytuł "Grown", więc powiedz mi, w jakim sensie dorosłyście od wydania poprzedniego albumu? Na pewno wszystkie poprawiłyśmy się w kwestii śpiewania. Weszłyśmy pod tym względem na wyższy poziom. Zawsze lubimy wieszać poprzeczkę coraz wyżej i tym razem nam się to udało. Jeśli chodzi tylko o mnie, mogę powiedzieć, że jestem bardziej pewna siebie i nie boję się już eksperymentować w temacie wokali. Stałaś się też weteranką funkcjonowania w show-biznesie? To całkiem możliwe. Przywykłyśmy do wielu aspektów tego świata. Kiedy ktoś pisze o nas niemiłe rzeczy w komentarzach w sieci, po prostu o nich zapominamy, bo jesteśmy przyzwyczajone do takich sytuacji. Każdy artysta musi zmierzyć się z negatywnymi opiniami – nie jest to nic miłego, ale my mamy łatwiej, bo nawzajem się wspieramy. Dużo się nauczyłyśmy, ale przed nami jeszcze długa droga do tego, żeby nic nie mogło nas zaskoczyć. Czy czasem nie jest trudno przebywać tylko w towarzystwie dziewczyn? W zespole jesteście ze sobą cały czas. Absolutnie nie! Nie umiałabym nawet opisać, jak blisko ze sobą jesteśmy, jak bardzo się wspieramy. To moje siostry. Tego nie da się zagrać. Nasze relacje są w stu procentach autentyczne. Gdyby więzi, jakie nas łączą, nie istniały, gdybyśmy się nie przyjaźniły, ten zespół nie miałby prawa bytu. Mimo to chyba macie trochę utrudnione zadanie, bo kiedy patrzę na was i na popularne obecnie boys bandy, to właśnie wy musicie ciągle udowadniać, że jesteście właściwymi osobami we właściwym miejscu. Też mam wrażenie, że jako dziewczynom jest nam trudniej odnieść sukces w show-biznesie. Mimo to myślę, że nasza wygrana w "X Factorze" oznaczała, że wiele dziewczyn stanęło jednak po naszej stronie. To właśnie one chcą nas wspierać, pewnie częściowo dlatego, że nie jesteśmy typem dziewczyn, które ukradną ci chłopaka. Nie jesteśmy przesadnie seksowne, nie onieśmielamy ludzi – to nie nasz cel. Jesteśmy prawdziwymi dziewczynami i dlatego mamy wspaniałych fanów i fanki, którzy wspierają nas w stu procentach. Mimo to myślę, że to prawda, że chłopakom w show-biznesie dużo łatwiej jest odnieść sukces. Co do "X Factora", zastanawia mnie, czy Simon Cowell rzeczywiście jest tak straszny i krytyczny, jakiego widzimy go w telewizji? Nie, jest bardzo miłym człowiekiem. Uwielbiamy go! Bardzo nas wspiera i pozwala nam robić to, co uważamy za słuszne. Ufa nam i wierzy, że podejmujemy dobre decyzje, chociaż często nam w tym pomaga. Jest niezwykle utalentowanym biznesmenem. Co chciałabyś osiągnąć, jeśli chodzi o muzykę? Chcemy tylko przejąć władzę nad światem i sprawić, żeby wszyscy wiedzieli, kim są Little Mix. Pragniemy poszerzać przesłanie "girl power". Jeśli chodzi o bardziej przyziemne sprawy, to naszym marzeniem jest wystąpić na Madison Square Garden – to byłoby coś! Super byłoby też, gdyby nasz krążek trafił na pierwsze miejsca list przebojów w Stanach Zjednoczonych. Jest wiele rzeczy, które chciałybyśmy osiągnąć – powoli nam się to udaje, ale przed nami jeszcze długa droga. Nie boisz się, że stracicie kontrolę nad swoją muzyką? Tego zupełnie się nie obawiam, bo kontrolujemy wszystko. Nigdy nie zrobimy niczego, na co nie będziemy miały ochoty. Nie byłybyśmy w stanie złamać własnych zasad. Nasza muzyka to my – od samego początku wszystkim kierujemy. Wiem, że to, dokąd przyjedziecie, nie zależy tylko od was, ale czy w Polsce możemy się was spodziewać? Bardzo chciałybyśmy przyjechać do Polski. To stamtąd pochodzi duża część naszych fanów, więc to kraj, który jest na liście miejsc, które chcemy odwiedzić. Naszym marzeniem jest światowa trasa koncertowa – chciałybyśmy pokazać się dosłownie wszędzie. Te kobiety są pełne energii, wesołe i radosne, a na twarzy każdej z nich maluje się uśmiech. Spotkaliśmy się z członkiniami Koła Gospodyń Miejskich z Elbląga, które opowiedziały nam o tym, jak czerpać z życia pełnymi typu organizacje kojarzą się najczęściej z terenami wiejskimi, ale, jak się okazuje, w mieście też jest sporo zajęć, które można dzielić w babskim gronie. Wszystko zaczęło się we wrześniu 2016 roku w ramach pierwszej edycji projektu „Aktywne Zawodzie”. Początkowo do grupy należało zaledwie kilka pań, ale teraz na cotygodniowe wtorkowe spotkania w Domu Sąsiedzkim pod Cisem przy Stawidłowej przychodzi ich znacznie więcej. Nam udało się porozmawiać z dziesiątką miejskich gospodyń — Ewą, Grażyną, Alą, Adą, Kazimierą, Barbarą, Ulą, Basią, Ewą i Haliną. Towarzyszyła nam również animatorka, która z kołem związana jest od samego początku — Anna Łebek-Obrycka. — Spotkania Koła Gospodyń Miejskich nie są zamknięte ani przeznaczone dla konkretnej grupy wiekowej, każda zainteresowana kobieta (panowie też są mile widziani) może do nas dołączyć — mówi pani Anna. — Kobiety bez względu na wiek mają w sobie genialny potencjał do bycia ze sobą i tworzenia sobie przestrzeni do rozwoju i takie jest założenie tej grupy. Spotykamy się i wspólnie decydujemy, co chcemy robić. Zdarza się, że animatorzy prowadzą dla nas zajęcia, ale dziewczyny uczą też siebie nawzajem — koła ustalają, czym będą się zajmowały w każdy kolejny wtorek. Możliwości jest nieskończenie wiele. — Gotujemy i pieczemy, dzielimy się przepisami, robiłyśmy już mydła i środki czystości, dbamy o ogród sąsiedzki, za nami już zajęcia dotyczące zdrowego odżywiania, wspólnie trenujemy pamięć, gramy w gry, śpiewamy, szyjemy, ćwiczymy… Prowadzimy zajęcia z jogi — wymieniają gospodynie. — Dotychczas angażowałyśmy się we współorganizację imprez w Domu Sąsiedzkim na Zawodziu czy Przedszkolu Nr 5. W tym roku udało nam się samodzielnie zorganizować imprezę na Dzień Kobiet dla naszej społeczności oraz mieszkańców Elbląga. Były nawet tańce, a Basia przepięknie śpiewała — wtrąca jedna z pań. — Oczywiście bywają sytuacje, że należy komuś pomóc. Wtedy swoje pomysły odkładamy na bok i zajmujemy się tym, co trzeba w danej chwili zrobić — zaznaczają miejskie gospodynie. — Ostatnio koronawirus trochę pokrzyżował nasze plany, ale pomimo epidemii miałyśmy stałe wtorkowe spotkania zorganizowane przez Anię na łączach internetowych — wspominają. — Trenowałyśmy pamięć, korzystając z narzędzi mnemotechnicznych, grałyśmy w gry komunikacyjne np. „idealne obrazki”, dużo rozmawiałyśmy, tworzyłyśmy relacyjną mapę myśli, określając nasze własne cechy — i te pozytywne, i te negatywne — opowiadają. A konflikty? — Nigdy! — odpowiadają chórem nasze rozmówczynie. — Lubimy się, spotykamy się nawet prywatnie. Jesteśmy fajne baby po prostu — przyznają ze śmiechem. — Poza tym nasza wspaniała animatorka nie pozwoliłaby nam na kłótnie. Jest cudowną, ciepłą osobą, która zaraża pozytywną energią — słyszy się, że Elbląg to miasto emerytów. — Wiemy, że się tak mówi — oświadczają panie z Koła Gospodyń Miejskich. — Mamy po tyle lat, że chyba już nie może być bardziej nasz — śmieje się jedna z nich. Za co kochają swoje miasto? — Za to, że jest tutaj tak zielono. W Elblągu jest tyle parków, las i do tego piękna starówka — mówi Halina. — Nie oszukujmy się, Elbląg to bardzo ładne miasto, a dla mnie najpiękniejsze — dodaje Barbara. — Jestem rodowitą elblążanką i nawet jak posiedzę kilka dni u siostry w Gdańsku, to już tęsknię i chcę wracać — przyznaje. Nasze rozmówczynie obserwują zmieniające się realia i chętnie dzielą się wspomnieniami na temat dawnego Elbląga. — Pamiętam Niemkę, która na Tysiąclecia pasła krowy, chodziłam do niej po mleko — przypomina sobie Ewa. — Nawet jak się mieszkało w śródmieściu, to stały tam chatki, rosły sady… — zauważa kolejna z pań. Ula przyjechała do Elbląga z rodzinnego Kołobrzegu. — Wszyscy pytali, co ja tutaj robię — wspomina. — Faktycznie, to miasto nie zrobiło na mnie dobrego pierwszego wrażenia. Nie podobało mi się tutaj, dopóki nie wkroczyłam do Bażantarni, weszłam do lasu i byłam zachwycona. Sam Elbląg wydawał mi się taki typowo robotniczy, ale zmienił się na przestrzeni lat na lepsze — się jednak, że upływający czas nie na wszystkie aspekty codzienności wpłynął pozytywnie. — Brakuje na przykład harcerstwa, kiedyś chodziło się na wycieczki, jeździło na obozy, organizowało chociażby jednodniowe wypady — przyznają nasze rozmówczynie. — Może dzisiejszej młodzieży te spotkania z drugim człowiekiem nie są już tak potrzebne, ale my jesteśmy innym pokoleniem. Kiedyś ludzi bardziej do siebie ciągnęło. Były te rodzinne spotkania w parkach, koncerty na Dolince, prywatki… — wyliczają. — Zdarzało się nawet iść na potańcówkę zamiast do kościoła — śmieje się to właśnie ta wesoła przeszłość sprawiła, że dziś siedzą przed nami zadowolone z życia, pewne siebie kobiety? Jakie mają dla nas rady? Jak zyskać choć odrobinę tej pogody ducha, która je wypełnia? — Wszystkie problemy i troski należy odsuwać na bok. Trzeba żyć chwilą — tu i teraz — mówi Barbara. — Powinno się być przyjaznym dla ludzi, nie być egoistą, bo jak ktoś myśli tylko o sobie i jest nietowarzyski, to nie będzie szczęśliwy — zaznacza. — Trzeba żyć z ludźmi i dla ludzi, uśmiechać się do nich — dodaje Ewa. O czym jeszcze należy pamiętać? — Ruch! Aktywność fizyczna minimum trzy razy w tygodniu — słyszymy. — Spacery i kontakt z naturą — to jest odpoczynek i oderwanie od codzienności — zauważają nasze rozmówczynie. — Trzeba sobie tak zorganizować czas, by mieć go jak najmniej na myślenie o troskach i chorobach. Najlepiej wstać rano, wystroić się i ładnie wyglądać, wtedy można odpowiednio zmierzyć się z tym, co przyniesie dzień — radzą elblążanki. Kamila Kornacka Z Joanną Moro, aktorką, odtwórczynią roli Anny German w serialu telewizyjnym o słynnej pieśniarce, rozmawia Krzysztof Lubczyński. W tym roku mija 40 rocznica śmierci Anny German, a serial jej poświęcony, „Anna German”, często jest powtarzany w różnych telewizjach. Jakie jest główne przesłanie tego serialu? Siła wielkiej miłości. Z Szymonem Sędrowskim zagraliśmy słynną parę – Annę German i jej męża Zbyszka Tucholskiego. Myślę, że takiej miłości już nie ma i nie będzie. Między nimi była taka miłość, która się nie zdarza. Bardzo bym chciała, by jak największa liczba widzów poznała, jak pięknym uczuciem darzyli siebie nawzajem bohaterowie tego serialu. Czy musiała się Pani bardzo mocno przygotowywać do tej roli od strony biograficznej? Anna German to postać rzeczywista, niefikcyjna. Jak wyglądały przygotowania? Wydaje mi się, że najciekawszym momentem pracy nad rolą jest jej przygotowanie. Wtedy człowiek jest tak nabuzowany energią, chce się jak najwięcej dowiedzieć. Ja miałam tu o tyle dobrze, że pan Zbyszek Tucholski mieszkał w Warszawie. Spotkałam się też z Mariolą Pryzwan, wielką fanką i biografką Anny German. Ona mi bardzo dużo pomogła. Pokazała mi piękne albumy ze zdjęciami Anny German, często niepublikowanymi. Pokazała mi też rzeczy osobiste Anny German, torebki, szale. Było to niezwykle wartościowe. Uczyłam się specjalnie śpiewu metodą Anny German. Ona miała taki dar od losu, ale generalnie ludzie tak nie mają i tego się trzeba uczyć – tej postawy, jaką prezentowała się na scenie, jak otwierała usta, aby wydobyć tak niesamowicie wysoki głos. Poza tym uczyłam się też włoskiego, bo mamy dwa odcinki właśnie w tym języku. Anna biegle mówiła po włosku i nie było wyjścia –-trzeba było się podszkolić. German mówiła w siedmiu językach, a śpiewała chyba w jeszcze większej liczbie, bo śpiewała też np. po chińsku. Znam język rosyjski, a dzięki tej roli dokształciłam się jeszcze i mogłam sobie w szukać informacji o Annie German w rosyjskich portalach internetowych. I tam, muszę przyznać jest dużo więcej informacji niż w języku polskim. Musieliśmy delikatnie podejść do sprawy. Zdawaliśmy sobie sprawę jaka odpowiedzialność na nas spoczywa. Szymon grał człowieka, który dzisiaj jest, żyje, myśli i ogląda ten serial. Muszę powiedzieć, że pan Zbigniew zwierzał mi się, że jemu się bardzo podoba Szymon w tej roli. Zastrzegał się tylko, że nie jest aż taki przystojny. (śmiech) Anna German urodziła się w Uzbekistanie. Pani pochodzi z Wilna. Czy ten klimat, nazwijmy to wschodni, pomógł Pani tę postać wykreować? Po przeczytaniu scenariusza nie było wątpliwości, że jest to rzecz wielka. Tu nie trzeba dużo wymyślać. Życie napisało taki scenariusz, że w to się po prostu wchodziło i się było na tym planie. Tu miało pewne znaczenie, że jest ten język rosyjski, że się urodziłam w Związku Radzieckim i to mi dało pewną łatwość wchodzenia w tę postać. Ten język rosyjski w dzieciństwie zawsze był wokół mnie. Ja się urodziłam w rodzinie polskiej i w domu mówiło się wyłącznie po polsku, ale jak się chodziło do sklepu to słyszało się rosyjski. Chociaż jako dziecko nie mówiłam po rosyjsku, to pamiętam te przepiękne radzieckie dobranocki. To wszystko rzutowało, że ja poczułam niezwykłą bliskość dla tej postaci. Chociaż jestem osobą zupełnie inną niż Anna German. Ja jestem osobą energiczną, nawet szaloną, i tutaj musiałam stonować, bo Anna prezentowała niesamowity spokój. Było to takie ciekawe przełamanie siebie. Jak się Pani przygotowywała do tej roli, jeśli chodzi o podkładanie głosu w piosenkach? Bardzo chciałam śpiewać w tym serialu, bo zakochałam się w piosenkach Anny German. Nie tylko chodzi o ich melodyjność, ale także teksty. Każda z piosenek miała do przekazania coś istotnego i ponadczasowego. Rosyjscy producenci powiedzieli, że takie timbru głosu nie da się uchwycić. Bardzo walczyli, by uzyskać prawa do piosenek. Przed produkcją serialu nauczyłam się wszystkich utworów Anny German. Na planie była puszczana piosenka German i ja z nią śpiewałam. W momentach a capella śpiewa Władysława Wdowiczenko, ukraińska piosenkarka z Odessy, która ma bardzo podobny timbre głosu i głównie wykonuje piosenki z repertuaru Anny German. Dziś, nie tylko w Polsce, ale w całej Europie coraz rzadziej produkuje się seriale biograficzne. Jak to się stało, że doszło do realizacji serialu „Anna German”? Ten serial powstał dzięki rosyjsko-ukraińskiej firmie producenckiej Star Media. Wład Riaszyn i Galina Bałan-Timkina trzy lata walczyli, by scenariusz powstał, i by ktoś przeczytał. Trzeba było też rozstrzygnąć z jakiego kraju aktorzy mają zagrać i gdzie to ma być kręcone. Projekt był bardzo starannie przygotowany. Dzisiaj takich biograficznych seriali jest mało, raczej robi się sensacyjne, czy obyczajowe. Wyłożone zostały duże środki finansowe, by ten serial powstał. W Polsce serial zyskał dużą publiczność… Moim zdaniem film jest tak zrealizowany, że widz się nie może oderwać od ekranu. W Rosji puszczano codziennie po dwa odcinki i właśnie tak było. Anna German jest w Rosji bardzo popularna i każdy ją zna. Zresztą nie tylko w Rosji, bo w zasadzie we wszystkich państwach b. ZSRR. W Uzbekistanie rok 2011 był rokiem Anny German, która tam jest uznawana za narodową artystkę. Serial był pokazywany w krajach nadbałtyckich, w Niemczech, Izraelu. Niemal w każdym z tych krajów traktują Annę German jak „naszą” i w tym tkwi jej fenomen. Jak doszło do tego, że otrzymała Pani tę rolę? Dzięki castingowi do serialu, o którym dowiedziałam się przypadkiem od koleżanki, które mnie zachęcała: „znasz rosyjski, może zgarniesz rolę drugoplanową”. Dostałam rolę główną. Praca nad serialem to była moja największa przygoda życiowa. Przez osiem miesięcy byłam oderwana od rodziny. Lataliśmy samolotami z planu na plan – zdjęcia były kręcone na Krymie, w Warszawie, we Lwowie, w Kijowie, w Bachczysaraju, we Włoszech. Po emisji serialu stałam się w Rosji prawie tak popularna jak Barbara Brylska. (śmiech) Mam nadzieję, że jakieś kolejne propozycje z Rosji nadejdą. Ja w każdym razie szlifowałam swój rosyjski w trakcie lektury „Anny Kareniny” w oryginale. I na koniec pytanie, które muszę zadać – czy w szkole była może Pani nazywana Jeanne Moreau? Tak. Nazywał mnie tak profesor Mariusz Benoit. (śmiech) Dziękuję za rozmowę. Joanna Moro – ur. 1984 w Wilnie, aktorka polsko-litewska. Od 2003 roku mieszka w Polsce. Absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie (2007). Zagrała w większości najpopularniejszych seriali telewizyjnych („Blondynka”, „Klan”, „M jak miłość”, „Na Wspólnej”, „Barwy szczęścia”, „Na dobre i na złe”, „Plebania” , „Ojciec Mateusz”, „Hela w opałach”, „Faceci do wzięcia”). Udziela się też jako piosenkarka, konferansjerka, prezenterka, aktorka estradowa. Anna Wiktoria German-Tucholska – ur. 1936 w Urgeczu (ZSRR), zm. 1982 w Warszawie, piosenkarka, kompozytorka. Laureatka festiwali w San Remo, Monte Carlo, Wiesbaden, Bratysławie, Neapolu, Viareggio, Cannes, Ostendzie, Sopocie, Opolu, Kołobrzegu, Zielonej Górze. Zdobywczyni „Złotej Płyty” za płytę długogrającą pod tytułem „Człowieczy los” (1970). Wylansowała wiele przebojów, „Wróć do Sorrento”, „Wiatr mieszka w dzikich topolach”, „Tańczące Eurydyki”, „Chcę być kochaną”, „Cyganeria”, „Jesteś moją miłością”. Dramatyczny los wojenny jej rodziny w ZSRR dopełnił się tragiczną śmiercią artystki w wyniku wypadku samochodowego, do którego doszło we Włoszech, nieopodal San Remo. Należy do najbardziej uhonorowanych polskich artystek – patronuje wielu ulicom, a na temat jej życia i twórczości powstało wiele książek.

śpiewała po prostu jestem